Polecany post

Modowe inspiracje #4 Falbanka i geometryczne wzory

Czesc Kochani! Wciagnelam sie w robienie zdjec, wymyslanie stylizacji, szukanie ciuszkow, ze kolejny ...

piątek, 24 stycznia 2014

Projekt denko cz.1


Przez ostatnie miesiące znowu dzielnie zużywałam wszystkie kosmetyki jakie miałam w domu, żeby mnie przypadkiem nie kusiło do zakupu czegoś nowego, czego nie potrzebowałam. I dzisiaj pokażę Wam jakie produkty udało mi się wykończyć i krótko je dla Was zrecenzuję, żebyście wiedziały czy są warte uwagi.

Zacznijmy od produktów do twarzy (zdjęcie powyżej):
1) Maska regenerująca z glinką brązową do każdego rodzaju skóry oraz maska nawilżająca z glinką zieloną do skóry suchej i normalnej z firmy Ziaja. Obie maski bardzo przypadły mi do gusty, były wręcz rewelacyjne. Skóra po ich zastosowaniu była miękka, gładka, dobrze nawilżona i jędrna, polecam Wam je serdecznie. Opakowanie ma 7 ml, w moim przypadku produktu wystarczyło na ok. 5 użyć, a cena to jedynie 1,5 zł.
2) Krem do mycia twarzy z wyciągiem z dzikiej róży z Alterry. Krem był świetny, bardzo delikatny, dobrze oczyszczał buzię nawet z podkładu, nie ściągał i byłam z niego bardzo zadowolona. Jedyny minus to jego bardzo chemiczny zapach dzikiej róży, który na początku był nie do zniesienia, ale później się do niego przyzwyczaiłam. Jest dostępny w Rossmanie za ok. 7 zł, pojemność 125 ml.
3) Tonik łagodzący do cery suchej i wrażliwej z Nivea Visage. Bardzo przyjemny produkt, łagodził skórę, eliminował efekt ściągnięcia tuż po umyciu buzi żelem, miał bardzo przyjemny, delikatny zapach i jest również godny polecenia. Pojemność 200 ml, cena ok. 15 zł, dostępny w różnych drogeriach.
4) Korektor Stay Natural Concealer z Essence. Totalna klapa, odsyłam Was do mojej recenzji klik .
5) Puder antybakteryjny w kompakcie z Synergen. To było moje piąte czy nawet szóste opakowanie tego produktu. Bardzo go lubię, bo ładnie matowi skórę, ale nie daje tępego, pudrowego efektu, w miarę długo się utrzymuje i ogólnie dobrze mi się sprawdzał. Jedyne na co musicie uważać przy jego zakupie to kolor, kiedyś przy starej szacie graficznej miałam kolor 01, a po tych wszystkich zmianach okazało się, że pasuje mi kolor Natur 04, więc radzę dokładnie spojrzeć na kolory, a nie sugerować się napisami na opakowaniu :)
6) Płyn micelarny do demakijażu do skóry bardzo wrażliwej i reaktywnej z firmy Mixa. Mój jeden z ulubionych płynów micelarnych jakie miałam okazję testować, więcej tutaj.
7) Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu z BeBeauty (Biedronka). Całkiem przyjemny produkt, jednak micel z Mixy jest trochę lepszy. Więcej tutaj.


Teraz przyszła kolej na produkty do dłoni i stóp:
1) Krem do rąk o zapachu orzechów brazylijskich z Oriflame. Krem, który całkiem fajnie nawilżał, dosyć szybko się wchłaniał i miał przyjemny orzechowy zapach, może lekko chemiczny, ale szału nie robił. Jego minusem jest konsystencja, która jest bardzo rzadka i przypadkowo może spłynąć Wam z rąk jeśli go nie zdążycie rozsmarować. Kosztuje ok. 10 zł i ma pojemność 75 ml, dostępny na stronie Oriflame.
2) Zmywacz do paznokci bez acetonu z Isany. To jest mój kultowy zmywacz. Nie miałam nic lepszego od niego. Bardzo dobrze i szybko usuwa lakier do paznokci (nawet kilka warstw), jego zapach nie jest zbyt przyjemny, no ale który z dobrych zmywaczy ładnie pachnie? :) Teraz mam ochotę wypróbować jego wersję migdałową, zobaczymy jak się sprawdzi. Dostępny w Rossmanie za chyba ok. 4 zł.
3) Krem do stóp chłodzący z Oriflame. Powiem Wam, że produkt naprawdę średni, niby nawilżał w miarę stopy, ale nic poza tym. Miał bardzo rzadką konsystencję, która mi nie za bardzo odpowiadała, w dodatku bardzo mocno chłodził, co może fajne jest na lato, ale przy aktualnych temperaturach to nie dla mnie. Zapach był orzeźwiający, całkiem przyjemny, ale jak dla mnie to produkt średniak, ni bubel ni ulubieniec.
4) Scrub do rąk z olejkiem ze słodkich migdałów z Oriflame. Cena ok. 16 zł/75 ml, można go dostać na stronie Oriflame.
5) Scrub do stóp z serii Feet Up z Oriflame. Cena ok. 25 zł/100 ml, również dostępny na stronie Oriflame. 
Do obu tych produktów mam takie same zastrzeżenia. Scrub powinien usuwać martwy naskórek, pozostawiając skórę przynajmniej w miarę miękką. W przypadku tych obu scrubów drobiny są tak delikatne i małe, że nie robią ze skórą kompletnie nic, jak przy delikatnych dłoniach da się to jeszcze przeżyć, tak przy stopach, które zazwyczaj mają gruby, twardy naskórek jest to po prostu niewybaczalne. Scrub do stóp kompletny bubel, którego jedynym plusem jest przyjemny mentolowy zapach, natomiast scrub do dłoni broni się olbrzymim nawilżeniem, wręcz pozostawia tłusty film (który nie każdemu może odpowiadać) no i przyjemnym zapachem. 

Na dzisiaj już wszystko. Używałyście, któregoś z tych produktów? Dajcie znać czy Wam się sprawdził czy jednak był bublem. Zapraszam Was za kilka dni na drugą część projektu denko. Pozdrawiam, Mirella.

czwartek, 23 stycznia 2014

Z męskiego punktu widzenia: recenzja łagodzącego żelu do mycia twarzy z Bielendy


Dzisiaj kolejna notka dla Panów. Tym razem Damian testował dla Was łagodzący żel do mycia twarzy z Bielendy. Nie wiem czemu, ale kolejny produkt z tej serii sprawdził mu się w stu procentach (to chyba dobrze).
Producent obiecuje, że żel ma przede wszystkim oczyszczać, łagodzić skórę i koić podrażnienia, likwidować uczucie napięcia skóry, przywracać równowagę, wygładzać i odświeżać. Damian stwierdził, że z każdym punktem musi się zgodzić. Skóra jest rzeczywiście dobrze oczyszczona i świeża, nie jest ściągnięta, dodatkowo żel ten dobrze usuwa sebum z twarzy, przez co buzia się nie świeci. Konsystencja jest typowo żelowa, nie za gęsta, nie za rzadka. Nadaje się do każdego typu skóry, szczególnie do tych wrażliwych i skłonnych do alergii czy też podrażnień. Idealnie sprawdza się do codziennego stosowania rano i wieczorem. Produkt dostępny jest w drogeriach Rossmann i pewnie w supermarketach typu Tesco. Ma pojemność 150 g, czyli całkiem sporo, a kosztuje ok. 13 zł, czyli również nie jest drogi. 
Damian był bardzo zadowolony z jego użytkowania i pewnie jak wróci z Niemiec to kupi go ponownie :)


Jego ocena: 

A czy Wasi Panowie używali tego żelu, jak im się sprawdził? Dajcie znać w komentarzach :) Pozdrawiam, Mirella.

czwartek, 16 stycznia 2014

PROJEKT: Szafa idealna


Kochani postanowiłam stworzyć na blogu nowy cykl notek pod tytułem Szafa idealna. Chciałabym podzielić się z Wami moimi radami na temat stworzenia idealnej garderoby, i nie chodzi o stworzenie funkcjonalnego miejsca tylko grupy ubrań, w której wszystko do siebie pasuje, jest na każdą okazję i nie powoduje u nas przerażenia często nazywanego: NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ. 
Pokażę Wam na co ja stawiam tworząc szafę marzeń i co się w niej będzie znajdować. Mam nadzieję, że już niedługo damy sobie wspólnie radę, wyrzucimy zbędne nienoszone rzeczy i postawimy na jakość, a nie ilość.
Wierzę, że cykl Wam się spodoba. Pierwsza część już niedługo.
Pozdrawiam Was i do następnego!

Ps. Moje pierwsze postanowienie noworoczne się spełniło- dostałam świetną pracę. Co nie zmienia faktu, że notki i tak będą pojawiać się bardzo często. Mam nadzieję, że się cieszycie, prawda? :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Jak realizować postanowienia noworoczne?


Kilka notek temu zdradziłam Wam moje postanowienia na rok 2014. Jeśli kogoś zainspirowałam do stworzenia swoich, to bardzo się cieszę. Ale co jeśli listę postanowień mamy już zrobioną, ale nie wiemy jak zabrać się za ich realizację? Dzisiaj właśnie przychodzę z odpowiedziami na to pytanie, które pewnie nie jedną osobę męczy.

Po pierwsze, aby zrealizować jakiekolwiek założenia czy plany najpierw trzeba pomyśleć i stworzyć listę tego co chcemy osiągnąć. Jeśli nasze postanowienia będą jedynie w głowie, mamy pewność, że szybko o nich zapomnimy, albo po prostu nie będziemy potrafili kontrolować ich realizacji. Czyli najważniejsze: stwórz listę celi i zapisz ją na papierze, na każdym etapie spełniania postanowień będziesz mógł/mogła do niej powrócić.
Po drugie tworząc swoją listę pamiętaj, aby każdy postawiony cel był zgodny z zasadą S.M.A.R.T. S (simple)- musi być prosty, jasno sformułowany, nie może być w nim miejsca na domysły. M (measurable)- mierzalny, czyli dający możliwość sprawdzenia jego realizacji. A (achievable)- osiągalny, realny do wykonania, dzięki temu mamy większą motywację. R (relevant)- istotny, ważny, musi mieć wartość dla osoby, która sobie cel stawia. T (timely defined)- określony, osadzony w czasie, na jego realizację przeznaczamy sobie konkretny okres czasu.
Kiedy lista postanowień jest już dobrze stworzona, warto położyć ją lub powiesić w tak zwanym "miejscu na widoku" czyli gdzie będziemy mogli w każdej chwili na nią zerknąć i przypomnieć sobie co mamy do osiągnięcia w danym czasie (może to być kalendarz, o ile często do niego zaglądamy, tablica korkowa itp.)
Warto jest także podzielić sobie cel/postanowienie na mniejsze zadania do wykonania, bez których osiągnięcie głównego celu nie będzie możliwe. Jeśli np. chcemy w 2014 roku nauczyć się języka angielskiego, to najpierw zacznijmy od wyboru szkoły językowej, która będzie mieć naszym zdaniem najlepszą ofertę, uzbierajmy pieniądze itd. Dzięki temu małymi krokami dojdziemy do założonych rezultatów. 
Potraktujmy nasze postanowienia jak zadanie, które chcemy wykonać, a nie jak życzenie, które może się spełni, a może nie.
Warto jest również realizować każdy cel po trochu każdego dnia małymi krokami, choćby przez 5-10 minut, dzięki temu nie obudzimy się pod koniec roku z myślą, że niczego nie udało nam się wykonać. 
Rozliczajcie się z zadań do wykonania (mniejszych celi) i postanowień raz na miesiąc, dzięki temu ciągle będziecie mieć kontrolę nad swoim działaniem i będziecie wiedzieć na czym skupić się w najbliższych miesiącach. 
No i motywacja. Samo postanowienie, na którym nam zależy powinno nas motywować, ale jeśli w ciągu roku trochę nasza ekscytacja z założonych planów minie, warto znaleźć sobie inne źródła motywacji, które sprawią, że nie przestaniemy działać. 

Mam nadzieję, że ten wpis pomoże Wam w dążeniu do wszystkich planów i, że uda się Wam je zrealizować. Trzymam za Was bardzo mocno kciuki. A może Wy macie jakąś radę dla mnie? Chętnie poczytam w komentarzach. 

Pozdrawiam gorąco, Mirella.

sobota, 11 stycznia 2014

Recenzja podkładu Rimmel Wake Me Up


Ostatnimi czasy zebrało się u mnie dużo kosmetyków do zrecenzowania, więc przepraszam, że dodaję na bloga same recenzję, ale myślę, że wiele z tych produktów jest godnych uwagi.
Dzisiaj mam dla Was recenzję bardzo znanego i lubianego podkładu Rimmel Wake Me Up, który niedawno podbijał kosmetyczny świat na YouTube. No i ja oczywiście tez musiałam go zdobyć i przetestować (jak żeby inaczej) :D
Mam go już ponad dwa miesiące i powiem szczerze, że to pierwszy podkład, w którym się zakochałam. 
Zacznijmy jak zwykle od kwestii technicznych. Ma pojemność 30 ml, czyli standardowo jak każdy podkład i kosztuje 39 zł w Rossmanie, więc nie jest to aż tak drogo jak na podkład drogeryjny (podkłady np. Max Factor są droższe). Ja mam odcień 100 Ivory, czyli najjaśniejszy, ale mamy również do wyboru: 103 True Ivory, 200 Soft Beige, 203 True Beige, 300 Sand, 400 Natural Beige. 
Plusy podkładu:
1) Ma wygodne opakowanie z pompką więc jesteśmy w stanie wydobyć tyle produktu ile chcemy,
2) Ma SPF 15, więc chroni naszą skórę przed słońcem, nawet zimą jest to bardzo ważne,
3) Ma lekką konsystencję, dzięki temu łatwo się rozprowadza i nie tworzy efektu maski,
4) Ma działanie rozświetlające, po jego nałożeniu skóra wygląda na wyspaną, znikają oznaki zmęczenia, to zasługa drobinek, które w nim są, ale na skórze nie są one widoczne, nie jest to jakiś mocny brokat :),
5) Ma średnie krycie, sprawdzi się dla dziewczyn bez defektów skóry lub z małymi problemami skórnymi, nie jestem przekonana czy sprawdzi się u osób np. z trądzikiem.
Minus widzę tylko jeden:
Kiedy miałam bardzo przesuszoną skórę podkład ten podkreślał suche skórki, natomiast odkąd piję dwa litry wody dziennie, już mi się to nie dzieje. Więc jeśli jesteście posiadaczkami bardzo suchej skóry, radzę nałożyć pod niego bardzo nawilżający krem. 

Moja ocena:

Ja jestem tym produktem po prostu zachwycona, mogę Wam go z czystym sumieniem polecić, bo naprawdę jest wart uwagi. Na dodatek w Rossmanach bardzo często jest promocja -40% na kolorówkę, więc możecie go dostać za ok 25 zł. Wart jest grzechu.
A Wy używałyście tego podkładu, co o nim sądzicie? Może macie jakieś inne ulubione produkty tego typu? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)
Do jutra!

piątek, 10 stycznia 2014

Pierwsze urodziny bloga !!


Dzisiaj jest dla mnie szczególny dzień. Dokładnie rok temu postanowiłam dzielić się z Wami w sieci swoimi pasjami i założyć bloga. Nawet nie wiem kiedy ten czas przeleciał. Nigdy bym się nie spodziewała, że moją stronę odwiedzi prawie 5600 osób i, że pojawi się przeszło 80 postów.
Przez ten rok zdążyłam zmienić adres bloga (jak możecie zobaczyć po pierwszej notce), ale to po to, żeby bardziej odzwierciedlał on tematykę, o której piszę. Pisałam na różne tematy, które mnie interesują, ale mam nadzieję, że interesują również Was.
Jednym słowem decyzja o założeniu bloga była chyba najlepszą w moim życiu mimo, że wiązała się ona z dużą ilością pracy. No bo przecież wpisy się same nie stworzą, trzeba zrobić zdjęcia, słońce nie świeci u mnie non stop, więc trzeba fotki trochę rozjaśnić w programie graficznym, do tego muszę mieć temat, który Was zainteresuje i muszę napisać dosłownie wszystko co mi wiadome, aby wpisy nie były pobieżne itd. To ogrom pracy, ale takiej, która daje olbrzymią satysfakcję, szczególnie kiedy widzę, że wzrasta oglądalność.

Chciałabym podziękować Wam- czytelnikom, że jesteście ze mną, że czytacie moje wpisy, to bardzo wiele dla mnie znaczy i bardzo za to dziękuję! 
W tym roku będę robić wszystko, aby poprawić jakość dodawanych przeze mnie notek, abyście oglądali i czytali je z przyjemnością i wynosili z nich jak najwięcej dla siebie. Bo przecież blog jest dla Was :)

Na koniec dziękuję jeszcze raz za spędzony razem rok, mam nadzieję, że ten będzie jeszcze bardziej owocny niż poprzedni. Jeśli macie jakieś pomysły dotyczące bloga, wpisów itd. to czekam na komentarze.

Na dzisiaj to wszystko, widzimy się jutro w kolejnym poście.
Pozdrawiam Was gorąco, Mirella.

czwartek, 9 stycznia 2014

Recenzja korektora z Essence Stay Natural Concealer


Dzisiaj tak się złożyło, że mam dla Was kolejną recenzję. Ty razem bierzemy pod lupę korektor z Essence, który nazywa się Stay Natural Concealer, mój jest w kolorze 01 Soft Beige, ale są jeszcze do wyboru trzy inne (02,03,04), więc chyba każdy znajdzie coś dla siebie. 


(co do rzeczywistej kolorystki, radzę zerknąć na testery w drogerii)

Produkt ten dostępny jest w szafach Essence w drogeriach Natura, kosztuje ok. 8 zł i ma pojemność 1,5 ml (o ile dobrze znalazłam w sieci, bo niestety napisy na moim opakowaniu całkowicie się zmyły już po kilku dniach użytkowania). 
Zacznijmy może od plusów, bo ich jest mniej: korektor nie zbiera się w załamaniach i zmarszczkach wokół oczu, ma przyjemną konsystencję i szybko się go aplikuje, no i oczywiście ma niską cenę. 
No i minusy: przede wszystkim opakowanie jest tandetne, napisy bardzo szybko się z niego zmywają, podczas wykręcania produktu z opakowania przez pierwsze kilkanaście sekund nic się nie dzieje, tak jakby opakowanie było zepsute, natomiast później na pędzelek wydobywa się zbyt duża ilość korektora, że w sumie nie wiadomo co z nim zrobić. Krycie jest naprawdę słabe, przy moich dosyć sporych cieniach pod oczami w sumie nie było różnicy czy nałożyłam korektor czy nie, nie daje ten produkt również rozświetlenia. Minusem jest w moim przypadku także wydajność, używałam tego produktu niecały miesiąc i nagle okazało się, że się skończył, więc bardzo krótko mi służył. 

Moja ocena: 

Mimo, że dostał ode mnie 3/6 gwiazdek, czyli jest jakby "średniakiem", nie polecam Wam tego produktu. Lepiej czasami wydać trochę więcej i mieć korektor rzeczywiście dobrze działający (ale o tym przekonacie się wkrótce, przy recenzji następnego korektora), bo po co nam produkt, który jest tani i ma dużą pojemność, skoro nie działa? :)

A Wy jakie macie odczucia? Testowałyście Stay Natural Concealer? :)
Do jutra, Mirella.

środa, 8 stycznia 2014

Recenzja maski do włosów Kallos


Dzisiaj mam dla Was recenzję tej oto maski powyżej, czyli Vanilla Shine Hair Mask z Kallosa. Używam jej już od dobrych kilku miesięcy i powiem szczerze, że bardzo mnie ten produkt zaskoczył.
Maska ma aż 1000 ml a kosztuje niecałe 10 zł. Nie spodziewałam się po niej żadnych cudów, no bo jak maseczka kosztuje umówmy się 10 zł i jest jej aż litr, no to nie może być to jakaś super jakość. Co nie? A tu się zdziwiłam :) 
Ma konsystencję budyniu, przepięknie pachnie wanilią i bardzo szybko rozprowadza się ją na włosach. Producent mówi, że jest to produkt nabłyszczający, odżywiający do włosów suchych i matowych o zapachu wanilii. Dzięki proteinom pszenicy i pentanolu zawartym w masce, włosy stają się błyszczące, jedwabiste i łatwo się rozczesują. Szczerze powiedziawszy muszę się ze wszystkim zgodzić. Nakładałam maskę raz, dwa razy w tygodniu, ale nie na 10 minut jak zaleca producent, tylko na godzinę, a czasem nawet i dwie. Później spłukiwałam ją i myłam dwa razy włosy, czyli robiłam wszystko to co zawsze. Gdy miałam jeszcze bardzo długie włosy, które się plątały, po tej masce można je było bez żadnych problemów rozczesać. Włosy były bardzo miękkie i delikatne w dotyku, no i oczywiście błyszczące. Maska w przypadku długich włosów nie obciąża ich, ale od kiedy ścięłam włosy nie używam jej na razie właśnie ze względu na to, że boję się, że może moje krótkie włosy obciążyć i będą następnego dnia przyklapnięte. 

Moja ocena: 

Ja Wam ten produkt serdecznie polecam, nie mogę się w żadnym stopniu do niego przyczepić, cena jest śmieszna, a jakość rewelacyjna. 
A jeszcze muszę wspomnieć, że skład tej maski jest bardzo krótki i nie ma w nim żadnych SLS, co jak dla mnie to również olbrzymi plus.

A Wy miałyście może ten produkt, albo jakąś inną maskę z Kallosa. Dajcie znać jak Wam się sprawdziły. 
Pozdrawiam gorąco, do jutra! 

wtorek, 7 stycznia 2014

Haul zakupowy


W ostatnim czasie bardzo dużo produktów mi się skończyło, pokażę Wam je w projekcie denko na koniec miesiąca. Musiałam tuż po świętach, dokładnie 27 grudnia, biec na zakupy kosmetyczne. Dzisiaj szybko Wam opowiem co kupiłam i co będę w najbliższy czasie dla Was testować (recenzji niektórych z tych produktów możecie spodziewać się w połowie lutego). 
Zaczynając od góry:
1) Błoto z Morza Martwego z firmy White Flower's Experience. Regeneruje, pielęgnuje, odżywia, matowi, nawilża, pobudza krążenie, działa antycellulitowo na skórę. Ja stosuję je na uda i twarz raz w tygodniu. Cena 15,39 zł. 
2) Szampon wzmacniający z rzepą do włosów cienkich, delikatnych, ze skłonnością do wypadania, firma Joanna. Cena ok. 8-9 zł.
3) Krem-koncentrat do rąk i paznokci 3 w 1, 5% urea, firma Eveline Cosmetics. Cena 4,49zł.
4) Antyperspirant Rexona Clear aqua, przeciw białym śladom na ubraniach. Poprzednią wersję miałam dobrych kilka miesięcy, bardzo wydajny produkt, dlatego zdecydowałam się ponownie tyle że na inny zapach. Cena 9,99 zł.
5) Guma stylizująca ekstra mocna, firma Joanna. Cena ok. 6 zł.
6) Puder transparentny Essence All about matt. Cena 12,99 zł.
7) Rozświetlający korektor pod oczy BB cream 7 w 1, Bell. Cena 16,99zł.
8) Oczyszczający płyn miecelarny Ideal Soft do skóry suchej i wrażliwej, L'Oreal.
9) Tusz do rzęs Rimmel Scandaleyes Retro Glam. Cena 30,99zł. Mnie udało się w Naturze załapać na promocję i kupiłam go w cenie 18,59 zł. 
W Lidlu udało mi się kupić zestaw z Perfecty w cenie 16,99 zł : 
10) Cukrowy peeling do ciała z aromatem piernika i olejkiem z zielonej kawy, ujędrniający.
11) Masło do ciała z aromatem piernika i koenzymem Q10, również ujędrniające.

To już wszystkie moje zakupy, jak widać trochę tego było, natomiast mam teraz co dla Was testować :) Jeśli używałyście, któregoś z tych produktów dajcie znać jak Wam się sprawdził. 
Do jutra!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Moja idealna czerwona pomadka


Od dłuższego czasu podobały mi się czerwone pomadki, oczywiście u innych dziewczyn. Sama nie czułam się pewnie w tym kolorze, no i bałam się, że jak wyjdę gdzieś na zewnątrz będę musiała ciągle pamiętać, aby co jakiś czas tę pomadkę na ustach poprawić. To sprawiało, że nie nosiłam takich kolorów, po prostu wolałam nude.
Ale w grudniu odkryłam coś rewelacyjnego: pomadkę Avon z serii Color Trend w kolorze Winter Wine. Mam z tej serii kolor Pink Sunrise, ale ta zaaplikowana normalnie na usta od razu je wysusza i podkreśla suche skórki. Natomiast w przypadku tej pięknej klasycznej czerwieni jest wręcz odwrotnie, usta są delikatnie nawilżone, mamy na nich delikatny błysk, ale naprawdę delikatny (nie jest to pomadka matowa). Co najważniejsze pomadka schodzi z ust równomiernie, więc nawet jeśli nie pamiętam żeby ją poprawić, to i tak usta wyglądają pięknie, ponieważ kolor bardzo powoli schodzi. Nie jest to produkt, który utrzymuje się jakoś super długo (myślę, że ok. 3 godzin, nawet jeśli pijemy i jemy), ale można mu to wybaczyć .
Ma bardzo klasyczne opakowanie, ale nie jest to na pewno opakowanie jak od Chanel :)
 Niestety nie znalazłam nigdzie ceny tej pomadki i boję się, że cała ta seria została z Avon wycofana. Jeśli coś wiecie na ten temat to dajcie znać.
A jakie Wy czerwone pomadki polecacie? 
Pozdrawiam Was.

czwartek, 2 stycznia 2014

Postanowienia noworoczne...

Witajcie Kochani w pierwszej notce w tym nowym roku. Mam nadzieję, że rok 2013 zaliczycie do udanych, ale mam olbrzymią nadzieję, że 2014 będzie jeszcze sto razy lepszy :)
Dzisiaj będzie bardziej prywatnie niż zwykle, ponieważ postanowiłam podzielić się z Wami moimi postanowieniami noworocznymi na ten najbliższy rok. Może ten wpis kogoś zmotywuje do stworzenia własnej listy rzeczy, które musicie zrobić, osiągnąć, bądź tych, których będziecie w tym roku unikać. Jeśli macie ochotę napiszcie w komentarzach czy jesteście fanami tego typu "organizowania" roku czy raczej stawiacie na: co będzie to będzie :) 
Ja przyznam się szczerze w tym roku pierwszy raz tworzę postanowienia, a to dlatego, że mój 2013 rok nie był szczególny, nic za bardzo w nim pożytecznego nie zrobiłam (oprócz założenia bloga i zapisania się do szkoły kosmetycznej), dlatego stwierdziłam, że wolę mieć wszystkie swoje plany, marzenia i założenia zapisane na kartce, żeby przez najbliższe 12 miesięcy o nich pamiętać i je konsekwentnie realizować, natomiast dodanie ich we wpisie na blogu pozwoli mi na koniec roku podsumować czego udało mi się dokonać, a czego nie. (Wtedy też okaże się czy przełamałam swoje lenistwo i stałam się pracusiem).
Dobrze, no to zaczynamy.

Moje postanowienia:
1) Ćwiczyć przynajmniej trzy razy w tygodniu,
2) Nie objadać się fast foodami,
3) Pisać notki na bloga przynajmniej co drugi dzień,
4) Zdać egzamin zawodowy!,
5) Znaleźć pracę,
6) Zwiększyć liczbę odwiedzin bloga do 20 tys.,
7) Skończyć dodatkowe kursy kosmetyczne,
8) Czytać przynajmniej 1 książkę miesięcznie,
9) Zdać w szkole wszystkie egzaminy,
10) Pojechać przynajmniej na krótkie wakacje,
11) Zacząć drugi kierunek w szkole,
12) Nie denerwować się i nie kłócić się z byle powodu :),
13) Następnego Sylwestra spędzić w Londynie!,
14) Spełnić przynajmniej jedno swoje marzenie,
15) Zacząć biegać,
16) Nie wydawać na głupoty!,
17) Kupić aparat fotograficzny (Canon 600D!) i zacząć kręcić video na YouTube,
18) Zacząć zdrowo się odżywiać i pić przynajmniej 2 litry wody dziennie!,
19) Testować same nowe produkty,
20) Zapisać się na kurs języka angielskiego.

Jak widzicie moja lista jest dosyć długa, od rzeczy banalnych po rzeczy bardzo dla mnie ważne (te zaznaczone są !). Już nie mogę się doczekać końca grudnia, kiedy będę mogła ponownie zerknąć na tę listę i stwierdzić czego udało mi się dokonać. 
A jak tam Wasze postanowienia, macie jakieś plany związane z "podbojem świata" w tym roku?
Zapraszam Was na kolejne wpisy.
Trzymajcie się ciepło, pa.